
Wspomnienie Haliny Bortnowskiej o Tadeuszu Mazowieckim
Zaawansowanym seniorom, tym po osiemdziesiątce, coraz trudniej odprowadzać swych równolatków na ich ostateczne działki. Siły nie dopisują, zamiast kroków w kondukcie przepowiadamy sobie słowa: nie same modlitwy, lecz także hasła przywołujące wspomnienia.Wspominam więc Tadeusza Mazowieckiego wraz z tymi, co zebrali się przy trumnie i odprowadzali ją osobiście.
W tym dniu wspominam odcinki drogi jakoś nam wspólne. Wędrując po tych wspomnieniach bardzo wyraźnie widzę, jak silna była więź wspólnej orientacji ku prawom człowieka jako najważniejszym wyznacznikiem tego, o co nam chodzi. Najwyraźniej i najdobitniej świadczy o tym misja Mazowieckiego na Bałkanach. Misja sprawozdawcy ONZ – wyjątkowego sprawozdawcy, który pod swoim raportem położył osobistą pieczęć: rezygnację z misji, której zabrakło potwierdzenia w czynach. Wspólnota Narodów Zjednoczonych zawiodła na całej linii, zabrakło rzeczywistego skutecznego zaangażowania w obiecaną obronę zagrożonych śmiercią. Mazowiecki nie chciał „malowanym”, czyli bezsilnym, fikcyjnym obrońcą praw człowieka. Podobnie też nie chciał być „malowanym” Pierwszym Ministrem.
Nie byłby też malowanym prezydentem, gdybyśmy umieli go wybrać. Domyślam się też, że i w ostatnich miesiącach nie był malowanym doradcą prezydenta Komorowskiego. Był człowiekiem z mocnego tworzywa, nie gotowym udawać. Przez to czasem trudno było być jego stronnikiem czy przyjacielem. Ale stawało się to pomału coraz bardziej możliwe. We mnie rósł szacunek i zaufanie, w Nim na powierzchnię przebijała dobroć i życzliwość, która zawsze była w jego wnętrzu.
Wierzę w treść żydowskiej nauki, że mianowicie chwała spoczywających na łonie Abrahama rośnie wtedy, gdy ich przykład i nauki są wykorzystane w praktyce w życiu potomków i uczniów. Gorąco pragnę byśmy – jako obrońcy praw człowieka, za wzorem Mazowieckiego nie byli „malowani”, lecz prawdziwi.

04.11.2013